Kończy się rok i powoli domykają się projekty. Czas na podsumowania.
Dzisiaj rano jadąc do klienta na jedno z ostatnich spotkań w tym roku i w tym projekcie, naszła mnie taka oto refleksja: doradca, który zrobi szkolenie i coaching to ma być cudowne lekarstwo, które wyleczy organizację ze wszelkich trawiących ją chorób i nieszczęść.
I już śpieszę z podzieleniem się moimi porannymi przemyśleniami głębiej i mocniej.
- Doradca to cudotwórca – tak często postrzegany jest doradca, często a nie zawsze, bo zdarzało mi się pracować dla bardzo świadomego klienta, który dobrze wiedział, że doradca (konsultant) wspiera, pomaga, ale nie zrobi wszystkiego sam.
Przeważnie zaczyna się od kontaktu w tonie „cześć, mamy problem, pomożesz???” Jadę, diagnozuję i mówię, że i owszem pomogę, ale nie jestem wróżką i nie skończyłam Hogwartu, czyli ważna jest wola zespołu i szefostwa, zaangażowanie każdej ze stron, czas na wspólna pracę i wsparcie kierownictwa. I na pierwszych spotkaniach wszystko wydaje się ok, ale im więcej pracy i zaangażowania potrzeba, tym tych zasobów mniej… Nagle okazuje się, że w firmie jest dużo pracy, że nie ma czasu na spotkania, nie ma czasu na pracę po spotkaniach, na wdrażanie zmian w zachowaniu, na ćwiczenie nowych narzędzi, itd., itd. A podczas spotkania ze sponsorem pomysłu wsparcia słyszę, że nie widać efektów… Pojawia się zniesmaczenie, że nie pomogłam, nie szybko (bo nie na już albo i wczoraj), nie sama (bo inni są zajęci) i nie spektakularnie (gdzie jest efekt wooow???). Takie doświadczenia nauczyły mnie spisywania kontraktu współpracy (takiego nie tylko prawnego, ale praktycznego, wskazującego na pierwotnie ustalone zasady wspólnej pracy) i dzięki temu przynajmniej ja czuję się psychologicznie bezpiecznie w trakcie takich „ataków”. Czasami po wylewie frustracji wracamy do pierwotnych ustaleń, ale to zazwyczaj nie trwa długo i historia zatacza koło.
Jak mogę zaradzić przekonaniu, że ja sama wszystko ogarnę? Mogę wyraźnie od samego początku tłumaczyć swoją rolę i mieć to spisane w formalnym kontrakcie lub roboczych zasadach wypracowanych wspólnie. To pomoże w rozumieniu roli konsultanta/doradcy, ale nie zmieni myślenia klienta od razu. Przynajmniej będzie do czego się odnosić w gorących momentach
- Szkolenia dobre są na wszystko – magiczna wiara szefów w szkolenia istnieje od bardzo dawna.
Jak coś idzie nie tak, to pewnie ludzie nie widzą i trzeba ich wysłać na szkolenie. Nie ma rozwiązywania problemów, dochodzenia do przyczyny, jest głęboka wiara w szkolenie, które uzdrowi cały świat firmowy. A potem szał, że za tyle kasy pojechali i szkolili się a nic się nie zmieniło!!! Gdy tylko słyszę, że „może by pani ich przeszkoliła” to już zapala mi się wielka czerwona latarnia w głowie. I pytam „po co”? Co ma to szkolenie dać? I takie niewinne pytanko rozwala system od razu. Bardzo szybko okazuje się, że nie potrzeba tu wiedzy a świadomości procesu firmowego (np. produkcyjnego), optymalizacji, otwartej rozmowy, wspólnego rozwiązywania problemów. W większości przypadków nie chodzi tak naprawdę o wiedzę, ale o świadomość biznesową, współpracę i praktykę. Oczywiście konsultant może pomóc, ale bardziej w facylitacji spotkania, mapowaniu procesu, wejściu zespołu w optymalizację, natomiast to nie będzie szkolenie a raczej wspólna praca warsztatowa. W przypadku tego przekonania nie jest tak trudno pokazać różnicę, wystarczy czas na rozmowę i zdiagnozowanie potrzeb szefa i zespołu, i można działać. Efekty przeważnie pojawiają się dość szybko, więc może być jakże oczekiwany efekt wooow
- Trzecie przekonanie dotyczy modnego i mocno nierozumianego coachingu. Jako że temat
„mętny” to i głęboka wiara w cuda, jakie czyni. A jest dokładnie odwrotnie! Coaching jest długotrwałym procesem zmiany zachowań i potrzeba trochę czasu na przekształcenie starych nawyków w nowe. Jeśli do tego nie ma zrozumienia szefa i jego/jej wsparcia, zainteresowania a organizacja też niekoniecznie oczekuje pewnych zmian, to mamy tak zwanego klopsa. Czyli może i spotkania są fajne, i na pewno inspirujące, i na swój sposób rozwojowe, ale efektów dla organizacji szybko i spektakularnie to raczej nie będzie. Nauczyłam się na swoim doświadczeniu, żeby zawsze informować sponsora pomysłu coachingu indywidulanego o potencjalnych skutkach takiej pracy rozwojowej. Osoba (Coachee), która staje się bardziej świadoma siebie, swoich potrzeb i świadomie odbiera otoczenie, bardzo często w trakcie spotkań odkrywa co jej przeszkadza w danym środowisku i co może z tym zrobić. A jednym z rozwiązań jest zmiana otoczenia Taka informacja powoduje przestrach zwłaszcza dyrektorów i prezesów zorientowanych mocno na rezultaty a nie ludzi. Po czasie ten lęk może jednak pokazać swoją warstwę informacji, że i sama góra ma nad czym popracować. W tym przekonaniu o magii coachingu znowu możemy tylko uczyć i tłumaczyć czym coaching jest, a czym nie i jakie może przynieść efekty. Ten rok dla mnie to wiele projektów wokół kompetencji, budowanie modeli i wsparcie w ich wdrażaniu, budowanie kompetencji zespołowo i indywidulanie. Każdy krok do przodu i każda zaimplementowana zmiana to dla mnie radość z sukcesu klienta i z widocznych efektów mojej pracy. I za każdym razem sporo nauki dla mnie, czym spiesznie dzielę się z Wami.